Tekstem powstało tak naprawdę bardzo dawno temu. Kiedy S nasyczało na A, żeby wreszcie wyściubiło ten swój marny ogonek i udowodniło światu, że w języku polskim alfabet nie wygląda tak prosto, oczywiście i banalnie. I tak oto powstało lekko frywolne Ą. Całą rozmowę podsłuchało dotąd samotne E, któremu zamarzyło się rodzeństwo. „Skoro A może, to ja też!”. I tak powstało merdające ogonkiem Ę. W ślad za nim poszedł brat S – syczące C (S dogryzało mu czasem, że i tak długo przeciągane – będzie NIM. Zawsze NIM, syczącym S! Spróbujcie kiedyś. Cccccc… Słychać?). No więc CY, które nie chciało być SY, stworzyło sobie swoje własne miękkie Ć. Nie wiedziało wtedy jeszcze, że S trzyma w ukryciu Ś, ale mniejsza o to.

W tej całej gmatwaninie swoje pierwsze ogonki i inne wesołe diakrytyczne wariacje, a nawet te całkiem proste daszki pokazały pozostałe żyjątka zwane literami alfabetu. Pokazały, zamruczały, gniewnie się nastroszyły i zaczęły formować szyk. Zdań prostych, zdań wielokrotnie złożonych… Zaczęła się wielka bitwa o myśli Madzi.

Madzia miała całe poważne osiem lat i pomysł na opowiadanie. Pierwsze. A potem nagle miała o dziesięć lat więcej i kilkaset stron ciężej na swoim sumieniu. I znów nim się obejrzała, tych lat zrobiło się o dwadzieścia więcej… I tu może przestańmy zajmować się wiekiem, bo wiek to cyfry, a TEKSTEM powstało z liter. Wystarczy nam wiedzieć, że stało się to dosyć dawno temu – z chaosu i bezinteresownej miłości mamy TEKSTEM.